Zima zapanowała na dobre! Dzieci szaleją na śniegu. W ruch
poszły sanki, narty i łyżwy, na każdym podwórku porządku pilnują bałwanki,
śmiesznie, czasami nader oryginalnie ustrojone. Nie każdy jednak zimowy dzień
sprzyja zabawom na świeżym powietrzu!
U mnie dzisiaj za oknem
szaleje wichura; wprawdzie śnieg
przestał padać, ale wiatr kręci młynka tym, który już zdążył zaspy utworzyć.
Między blokami zawirowania są tak duże, że ciężko otworzyć drzwi klatki… Dzisiaj nie
odważyłabym się na nocne spacery!
Za to wczoraj, gdy nie mogłam zasnąć, żadne zaś domowe
sposoby nie działały, łącznie z zaparzoną melisową herbatką, ani kieliszkiem
czerwonego wina – w jakiś czas potem,
kiedy zawiodła nawet nudna lektura,
którą mam zawsze pod ręką na takie właśnie przypadki, a zegar wybił północ, poczułam raptownie nieprzepartą chęć wyjścia z domu! Przy
drzwiach leżał wysłużony plastikowy
liść, na jakim w zamierzchłych czasach szalała moja córka, wygrzebany dnia
poprzedniego, w ramach generalnych porządków,
z bokówki,. To on nasunął mi iście szatański pomysł… Postanowiłam pozjeżdżać z górki! Wprawdzie w pobliżu mam
tylko niewielkie wzniesienie, okupowane w dzień przez dzieciaki, ale lepsze to
niż nic!
Już zapomniałam jaka to przyjemność!
Zjeżdżałam i wdrapywałam się i znowu zjeżdżałam… Ach, było
cudnie!
Kiedy wracałam do domu, zaczął padać śnieg. Grube płatki
tańczyły wokół mnie, a ja rozłożyłam ręce i wirowałam razem z nimi w podmuchach
wiatru…
Spałam po tym wszystkim, jak zapewne wszyscy się domyślają,
twardo i bez snów…
Na saneczkach
Kiedy śnieg zacina grubymi płatkami,
I gdy mróz wraz z wiatrem szaleją w zawody,
Tęsknisz za lekkimi u
ramion skrzydłami
To sen jest powszedni, czyś stary, czy młody!
Skrzydła nie urosną, wiem dobrze, niestety,
Lecz zaradzę zaraz tej niedogodności,
Wyciągam więc sanki z ogromnym impetem,
Z nimi zawojuję Śnieżnej Pani włości!
Teraz tylko górki dość stromej mi trzeba,
Po horyzont białym puchem otulonej,
Wdrapię się na sam szczyt, gdzie dosięgnę nieba,
I pomknę w
przestworza lodem wysrebrzone!
Wiatr i mróz niestraszne, choć chłoszczą po twarzy,
Śnieg zakleja oczy, widzieć nie pozwala,
Ale to jest właśnie, o czym zawsze marzę,
Ten lot w dół szalony, co radość wyzwala!
Gdybym jeszcze mogła sama wzlecieć w Słońce,
Dzierżąc niepokorną w dłoniach wichru grzywę,
Choć snom o lataniu nigdy nie ma końca,
Wierzyć chcę, że bez nich też jestem szczęśliwa!
Strona autorska Jolanty Marii Dzienis: www.jolantamariadzienis.pl
Kontakt z autorem bloga: dm.gierej@gmail.com